Podróż życia czyli przygody z PKP w tle

Yupi! Ostatnie dni lata. Postanowiłam wybrać się w podróż marzeń nad moje ukochane morze. Powrót zapewniony (miejsce w czterokołowcu zarezerwowane), trzeba tylko dotrzeć jakoś na miejsce.
Z powodu często znikąd atakującej choroby lokomocyjnej wybrałam przygodę PKP. Poza tym podróż miała być krótsza (i w sumie rzeczywiście była).

Na dobry początek zaskoczył mnie znikający z rozkładu jazdy pociąg.
Wybrałam sobie godzinę odjazdu, sprawdziłam dzień wcześniej czy pociąg nadal kursuje na trasie. Wahałam się czy kupić bilet dzień wcześniej czy poczekać do jutra (czyli dnia wyjazdu). Koniec końców postanowiłam zakupić go następnego dnia rano. A bo to wiadomo czy mi się jednak nie odwidzi ta podróż?
Jakież było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że pociąg dzień wcześniej był na rozkładzie (sprawdzałam to w dniu 31 sierpnia wyraźnie wskazując datę odjazdu jako 1 września) jednak od 1 września już nie kursuje.

Ratunku! Co teraz? Mam do wyboru opóźnić wyjazd o 1 dzień i wystartować o 5:35 rano (na miejsce docierając o godzinie 16:15) lub dziś choć jednak wcześniej niż planowo, bo o godzinie 12:54 (olaboga! nie wiem czy zdążę), na miejscu planowo będąc o 23:18. Koszmar jakiś! Dylemat podróżnika – jechać czy nie jechać?

Jednak pojechałam. Kupiłam bilet via internet i radośnie z walichą pomknęłam na dworzec, zaliczając kolejno następujące konkurencje:

  • pieszy bieg w kierunku przystanku z larmującą walichą na kółkach,
  • jazdę tramwajem,
  • pęd, przy wtórze tłukącej się po bruku walichy, na stację PKP.

Zdążyłam, uff…
Wbiegłam na peron, namierzyłam wagon, wgramoliłam się do pociągu i radośnie zajęłam miejsce. Walichę, prawdopodobnie z pomocą sił nadprzyrodzonych, cudem podrzuciłam na górę. Wcześniej oczywiście wyciągnęłam wszystko co mi w podróży powinno być potrzebne (książka, kanapki, woda, chusteczki na wypadek gdybym się wzruszyła itp. itd…) i pochowałam w kieszeniach siedzenia i/lub poukładałam na stoliczku.
Ruszamy.

Tak na marginesie: widzieliście coś takiego? Wow! Po naciśnięciu tego guziczka wyskakuje dodatkowy haczyk do powieszenia czegoś. 🙂
Nowoczesność w domu i w zagrodzie. Ameryka normalnie! 😉

Teoretycznie w tym miejscu każdy normalny człowiek napisałby:
I dotarłam szczęśliwie na miejsce o właściwym czasie„.
No tak, każdy normalny pewnie tak, lecz nie ja.

Przygoda nr 1 – stacja Gliwice
Przepraszam panią, to są nasze miejsca, mamy 44 i 46. – zwrócił się do mnie intruz wraz z partnerką.
Na pewno w wagonie 5? – zapytałam.
Tak. – odpowiedział butnie.
Tu są chyba dwa wagony 5, drugi jest prawdopodobnie doczepiony na końcu pociągu, to się często zdarza. – wtrąca gość siedzący przede mną.
Intruz postanowił sprawdzić.
Po chwili wraca z panią konduktor. Konduktor sprawdza mój bilet. Jest ok, co mnie raczej nie dziwi. Za to wyraźnie dziwi intruza.
Czy mogę prosić pana bilet? – pyta konduktor.
Intruz niezbyt radośnie, ale jednak podaje bilety. Konduktor sprawdza i… cóż za niefart…
Pan ma nieważny bilet, ten bilet jest na 29-tego – mówi konduktor.
Niemożliwe, mam bilet na dzisiaj. Tu jest napisane! – piekli się intruz.
Nie proszę pana, to jest data pobrania z systemu, data podroży jest tutaj. Mają państwo na ten pociąg nieważny bilet. Trzeba kupić nowy. – rzecze konduktor.
Intruz jeszcze coś tam pomarudził i poszedł sobie razem z partnerką w tzw. cholerę kupić nowy bilet, nawet przepraszam nie powiedzieli.

Kolejne przygody czekały na mnie w „tajuśkowie”.
Pociąg wjechał na stację Wrocław Główny, miejsce obok mnie zwolniło się.

Przygoda nr 2 – stacja Wrocław
Minął mnie pewien krasnal-troglodyta z dziećmi. Tak zaaferowany podróżą, że tarabaniąc się ze swoją czelotką i bagażami przyhaczył plecakiem o fotel obok tak, że o mało i mnie (choć siedziałam pod oknem) ze stołka nie zwaliło. Fotele kiwały się jeszcze dobrą chwilę. Rany! Tu żyją prawdziwe potwory! Pociągu, ruszaj, już ich więcej nie zabieraj, bo się rozsypiesz! Ratunku!

Pech jednak chciał, że pociąg czekał na stacji 30 minut. Siłą rzeczy jeszcze stada pasażerów zdążyły wejść do środka. W tym i ten, który zafundował mi kolejną ciekawą przygodę.

Przygoda nr 3 – nadal stacja Wrocław
Intruz nr 2 zwraca się do mnie:
Przepraszam, pani sama jedzie?
Ja, zdziwiona patrze na niego pytająco (jakie to ma za znaczenie?), a on na mnie (wyczekująco).
Pyta pan czy to miejsce obok jest teraz wolne?
W pewnym sensie. Czy ktoś się będzie dosiadał do pani?
W tej chwili jest wolne, o ile na kolejnych stacjach ktoś nie wsiądzie z biletem na to miejsce. (pociąg IC jest objęty rezerwacją miejsc).
Mhm, bo jest taka sprawa, jadę z dziewczyną i chcielibyśmy siedzieć koło siebie. Przesiadłaby się pani?
Nie.  – W pierwszym odruchu chciałam się jeszcze usprawiedliwić dlaczego nie (że mam tu rzeczy wyciągnięte, że walizka nade mną, że daleko jadę itp. itd.), lecz ugryzłam się w język (w sumie dlaczego mam się tłumaczyć? Przecież kupiłam ten bilet, a nie ukradłam.).
Ale ja grzecznie pytam. – obruszył się intruz nr 2. – Dlaczego nie chce się pani przesiąść? – pyta dalej już z wyraźną pretensją w głosie.
To ja grzecznie panu odpowiadam, że nie i chyba nie muszę uzasadniać swojej odpowiedzi, prawda?
Ja pierdole! – rzekł i usiadł gdzieś tam za mną strasznie niezadowolony.
Palant. Ot, Wrocław – stolica kultury! – pomyślałam.

Właściwie to nie wiem po co intruz nr 2 pytał skoro oczekiwał tylko i wyłącznie zgody na zamianę miejsc. Dziwne jest też to, że akurat mnie i tylko mnie musiał zaczepić. Hm… Może mam na czole napisane „łoś”?

Pyrlandia wita.
Intruz nr 2 (tajuśko-pyra?) wysiada. Strasznie „długo” ta parka jechała w porównaniu z moją podróżą. Tańcowałabym przez nich bez sensu po całym wagonie.
Nie żałuję swojej, chyba pierwszej w życiu, asertywności. 🙂

Po kilku kolejnych godzinach pociąg wjechał na stację docelową. Uff… Wytaszczłam bagaże. Jestem na miejscu. 🙂

Pociąg był czysty i wygodny. Wyjątkowo dużo miejsca na nogi było. Ani chybi wagon musiał kiedyś być wagonem pierwszej klasy.

Morze pięknie szumi na powitanie. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *